, ,

Tatrzańskie lato - Dzień IV - prawie Koprowy Wierch - Kôprovský štít 2363 m n.p.m.

5.11.13

Ponieważ dzień poprzedni spędziliśmy prawie jak misie, które mają zapaść w sen zimowy - jedząc i drzemiąc co chwilę - i bojąc się, że od tego przymusowego leżakowania nabawimy się odleżyn tudzież lenistwa pospolitego, z nadzieją rzuciliśmy się do okna o poranku dnia następnego.  To, co ujrzeliśmy, napawało średnim optymizmem ale była też pozytywna wiadomość - nie padało.
Ponieważ chyba byśmy nie zdzierżyli kolejnego dnia spędzonego na tyłku w schronie, decyzja zapadła bardzo szybko - idziemy! Nie ma co gdybać. Na odsiadkę nikt nas nie skazywał, więc tym bardziej nie zamierzaliśmy siedzieć w czterech ścianach.

Cel został obrany na  Koprowy Wierch - Kôprovský štít 2363 m n.p.m., którego wierzchołek położony jest w głównej grani odnogi Krywania, która odchodzi od Cubryny w kierunku południowo-zachodnim. Na ów szczyt prowadzi jeden znakowany szlak turystyczny.

Pakujemy plecaki, przywdziewamy po ciepłym polarku na grzbiety i ruszamy ze schronu na szlak, na którym od razu toniemy w chmurnym mleku. Ale, że niby my nie pójdziemy dalej?! - Taka opcja nie wchodziła w grę. Za rzadko jesteśmy na szlaku, by odpuszczać.  


 Początkowy odcinek szlaku wiedzie tak, jak w przypadku naszego wyjścia na Rysy. Wchodzimy więc na leśny odcinek i przechodzimy przezeń szybko, by znaleźć się wyżej i nie być przytłaczanym wszechogarniającą wilgocią. Po wyjściu z lasu okazuje się, że wizualnie, jeśli chodzi o pogodę, wcale nie jest lepiej, bo widać, jedno wielkie G. Idziemy, dość intensywnie gapiąc się pod nogi, bo ślisko przeokropnie, a że lubimy swoje szczęki, to szliśmy grzecznie i pomału.
Gdy docieramy do krzyżówki ze szlakiem czerwonym (nim szliśmy do Chaty pod Rysami i dalej na Rysy), pozostajemy przy naszym, znakowanym kolorem niebieskim i noga za nogą idziemy wśród kosówki, mniej lub bardziej wzdłuż Hińczowego Potoku

Szliśmy już dłuższą chwilę, gdy zupełnie przypadkowo podniosłam łepetynę i ujrzałam, to co lubię najbardziej (oprócz gór of course!) - błękitne niebo. Tak, to był ten moment, gdy cieszyłam się jak dziecko z pierwszych mikołajek albo innej frajdy. Na moje nieskrywane WOW, dziwnym trafem, wszyscy obecni na szlaku rzucili się do swoich foto-narzędzi. :D Moglibyśmy robić za Japończyków.



Błękitem cieszyliśmy się jednak tylko chwilę, a zaraz potem znowu spowiły nas chmury, które nadchodziły i nie zamierzały się ulokować gdzieś indziej.




Mieliśmy ze sobą nieodłączną i niezaprzeczalną pocieszycielkę. Z nią nawet mgły i chmury nie są straszne. Szybkie (o na wilgotnych kamlotach w dupkę zimno) szamanko słodkości, dopchnięcie kabanosem i można "lecieć" wyżej. Nieważne, czy do krainy błękitu, czy chmurną odchłań. Nie chciałabym ubiegać faktów, ale w tym miejscu miałam jakieś pozytywne przeczucie, że ta aura się odmieni i to na lepsze. 

Powiało, dmuchnęło i... mogliśmy cieszyć ślepia, z trudem opanowując ślinotok. Miałam obawy, że po tym wypadzie w moim słowniku będzie tylko jedno słowo - WOW. 


Wirujące i podnoszące się chmury, raz po raz ukazywały krainę przecudnej urody, jaką jest Hińczowa Dolina. Kontrast błękitu nieba, skał i traw, które już pomału ulegały nadchodzącej jesieni, był powalający. 


Droga prawie do nieba, gdzie nad taflą Hińczowego Stawu górują "Mięgusze". Mogłabym tak chodzić bez przerwy.







 Wielki Staw Hińczowy - Veľké Hincovo pleso z widokiem na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem

 Najlepszy partner wszystkich górskich wypadów - cudowny Małżon nad brzegiem Wielkiego Hińczowego Stawu


Pierwszy raz udało nam się trafić na tak wspaniały spektakl, jaki mogą zaprezentować chmury. Gdy ktoś nas znowu kiedyś zapyta, po co idziemy w góry, będziemy mogli śmiało odpowiedzieć - aby odebrać paczkę z niespodzianką.


Po dłuższej chwili odpoczynku nad Wielkim Hińczowym Stawem ruszamy dalej w górę, w kierunku naszego celu - Koprowego Wierchu.
Szlak do Wyżnej Koprowej Przełęczy prowadzi dość stromo ale wygodnymi zakosami, dodatkowo wspartymi drewnianymi belkami, które zapobiegały osunięciom kamieni, których tam było niemało. Znowu idziemy w chmurach.



Po dojściu na Przełęcz widoki znów oszałamiają, bo chmury podnoszą swoją białą kurtynę, prezentując feerię górskich barw.



 Na Wyżnej Koprowej Przełęczy

 Wyżna Koprowa Przełęcz 2180 m n.p.m.

 Widok z Wyżniej Koprowej Przełęczy w stronę Koprowego Ramienia i Koprowej Prehyby


Wierzchołek Koprowego Wierchu widziany z Koprowego Ramienia - Kôprovské plece, ok. 2320 m n.p.m.



 Wierzchołek Koprowego Wierchu widziany z Koprowego Ramienia - Kôprovské plece, ok. 2320 m n.p.m.

W tym miejscu niestety musieliśmy przerwać naszą wędrówkę. Wycof został spowodowany małżową kontuzją, która postanowiła się odezwać w najmniej odpowiednim momencie. Jako, że zdrowie i samopoczucie ważniejsze, pomału schodzimy w dół, raz po raz podnosząc wzrok na otaczające nas szczyty wyłaniające się z płynących i kotłujących się chmur.




 Widok z góry na Wielki Staw Hińczowy


 Dolina Hińczowa z Wielkim Hińczowym Stawem

 Miejscówka idealna, by przysiąść na chwilę

Trochę wygłupów po zejściu

Po zejściu pogoda chyba stwierdziła, że na dziś wystarczy tej dobroci i niespodzianek. Zrobiło się dużo chłodniej i zaczęło wiać. Schodzenie w dół nie należało do najprzyjemniejszych, bo im niżej, tym więcej chmur, a tym samym widoczność praktycznie zerowa. Niemniej jednak, po takim przedstawieniu na górze, nie narzekaliśmy na niedobór wrażeń, nawet mimo tego, że Koprowy Wierch musi na nas jeszcze poczekać. 


Sprawdź też:

OSTATNIE

ARCHIWUM