Po obejściu Westerplatte, dotarliśmy na gdańską starówkę, wciągnęliśmy na szybko obiad i dzierżąc swoje Karty Turysty ruszyliśmy na podbój Gdańska. Podboje nasze okazały się jednak wyjątkowo krótkie, o czym za moment.
Na pierwszy ogień poszło Muzeum Bursztynu mieszczące się w Katowni.
Muzeum Bursztynu - Katownia - Gdańsk
Katownia - Wieża
Nie sądziłam, że bursztyn kiedykolwiek zrobi na mnie takie wrażenie. Ot, kojarzył się zawsze z historycznym szlakiem handlowym, Bursztynową Komnatą, kamyczkami z zatopionymi żyjątkami, których się poszukiwało z uporem maniaka na plaży, będąc kolonistą. A tymczasem, po przekroczeniu progu Muzeum Bursztynu, okazało się, że to sztuka najwyższych lotów w wykonaniu matki natury. Byłam tak zauroczona zbiorami muzealnymi, że zapomniałam (chora byłam, czy coś?!) skorzystać z aparatu, by uwiecznić dla siebie, co poniektóre eksponaty. Na całe szczęście wujek gugiel może Was poratować w tej kwestii.
Jako, że mieliśmy wspomniane Karty Turysty, planowaliśmy skorzystać ze zniżek i odwiedzić jeszcze m.in. Muzeum Archeologiczne, Dwór Artusa, Sień Gdańską, Centralne Muzeum Morskie, a tymczasem okazało się - @$%#@#!!! mać jasna! - o czym poinformowały nas panie w Muzeum Bursztynu, że właśnie wyłączają prąd, bo była jakaś awaria i wszystkie przybytki, które chcieliśmy odwiedzić zostały zamknięte - smuteczek. :/
Na całe szczęście pogoda, chociaż wizualnie, się poprawiła, więc można się było powłóczyć w tę i z powrotem, a że gdańska starówka jest wyjątkowa i bardzo charakterystyczna, to łaziliśmy sobie z zadartymi łbami do góry, lampiąc się na otaczające nas kamienice.
Gdańsk - Złota Brama
Neptun na tle Dworu Artusa
Zielona Brama
SS Sołdek
Charakterystyczny gdański Żuraw
To pod żurawiem właśnie, w knajpie, której nazwy nie pamiętam, choćbyście mnie żywym ogniem przypalali, zjedliśmy dotychczas najlepsze kalmary. A samo szamanko odbywało się w całkiem ciekawym klimacie, bo na zewnątrz lokalu, pod polarowym kocykiem. Cały dzień się człowiek rozglądał za szalikiem, a tutaj taka kocykowa niespodziewanka. :) Ale z tego wszystkiego nie ogarnęliśmy, która była godzina i nie weszliśmy pozwiedzać prezentowanego wyżej okrętu Sołdek, bo skubaniec był otwarty do zwiedzania tylko do 16-tej. W tym miejscu poleciały po raz kolejny tego dnia soczyste i nieparlamentarne zlepki słów. Ale... zawsze mogło być gorzej. :D
Nogi delikatnie zaczęły nam włazić w cztery litery, więc się zlitowaliśmy i pojechaliśmy się zbunkrować w zarezerwowaną miejscówkę. Dopiliśmy powitalne winko i walnęliśmy się lulu, by dnia kolejnego ruszyć w kierunku Sopotu i Helu.