Zostawiliśmy za sobą Gdańsk, Sopot i wspomnienia o Helu. W dzień wyjazdu nie mogliśmy sobie odpuścić i mimo zdechłej, jak stary i wyliniały mors pogody, zahaczyliśmy jeszcze o gdyński port.
Pogoda pod psem zrobiła swoje i na miejscu nie było żywej duszy. Dopiero po jakimś czasie pojawiło się kilkoro turystów, którzy podobnie do nas mimo siąpiącego deszczu i przenikliwego wiatru, postanowili zapuścić się w czeluści muzealnych okrętów.
Pomnik "Żagle" na Skwerze Kościuszki
ORP "Błyskawica" - Wnętrze
Wejście z tonącego w deszczu nabrzeża do wnętrza statków było dość karkołomnym wyczynem i przy swojej łamagowatości musiałam uważać, żeby sobie zębów nie wybić, albo kulasów nie połamać, kicając po schodkach i innych drabinkach, które w połączeniu w mokrym obuwiem mogły stanowić podstępne połączenie.
Snuliśmy się więc pod pokładem ORP "Błyskawica" w oparach smarów (chyba, nigdy nie wąchałam), wśród całej maszynerii, odwiedzając ładownie, zaglądając do kajut (po dłuższym rejsie klaustrofobia murowana), czy włażąc na pokłady obserwacyjne. Szanowny pan-jeszcze-wtedy-nie-małżonek był zachwycony, a ja stwierdziłam tylko, że marynarzem to bym być nie mogła - za chiny ludowe nie ogarnęłabym tej kuwety składającej się z przycisków, pokrętełek i innych włączników. Bardzo możliwe, że wysadziłabym w powietrze swój własny statek i kilka sąsiadujących.
Żaglowiec - "Dar Pomorza"
Zwiedzanie "Daru Pomorza" to była zupełnie inna bajka. Nie ma się co oszukiwać żaglowiec, mimo że prezentuje się dumnie (jak do cholery można ogarnąć tę pajęczynę lin i linek?!), sprawia dużo bardziej przyjazne wrażenie niż niszczyciel Błyskawica. Ale to chyba dobrze. Przez lata służył do szkolenia kadetów, by teraz, już od wielu zresztą lat, prezentować piękną historię zachowaną w zgromadzonych na statku pamiątkach i przedstawioną na stałej, bogatej w fotografie oraz mapy, wystawie, która znajduje się pod pokładem. Zbiór naprawę robi wrażenie i spodoba się nie tylko miłośnikom marynarki.
Gdyby nie to, że nie przestawało padać, a temperatura uparcie nie chciała iść w górę nawet o stopień, z przyjemnością poszwendalibyśmy się dłużej po porcie i samym mieście, ale wilgoć wylewała mi się już uszami i jedyne, o czym marzyłam, to koc (za który na powrocie robiła moja kurtka) i ciepła herbata. Gdyby to były góry, mielibyśmy ze sobą pełen termos, ale kto normalny bierze termos z herbatą na majową wycieczkę po mieście? - czas chyba zmienić nastawienie.
Jakby nie było Gdynia zasługuje na odwiedziny w czasie eksploracji Trójmiasta, bo razem z Gdańskiem i Sopotem tworzy barwną i interesującą całość, która może zaciekawić i zaintrygować - tych małych i tych większych.