Ponieważ nigdy nie lubiłam i w dalszym ciągu nie trawię zakupów stacjonarnych, zawsze z dziką radością przyjmuję do wiadomości fakt, że jakiś sklep rusza z wersję on-line (na całe szczęście to już obecnie norma, więc radość w domu i zagrodzie nieskończona), gdzie w spokoju, na sofie, z herbatą w łapie i bez potrzeby ucieczki przed tłumem, mogę klikać i kupować. Pozostaje wybrać opcję dostawy, opłacić i czekać szybką realizację. O ile sklepy raczej trzymają się podanych terminów dostaw (wiadomo, zdarzają się przypadki losowe), o tyle ich sprawne działanie potrafi zostać skutecznie zaburzone przez dostawców.
Na przestrzeni minionych lat korzystałam już chyba z wszelkich możliwych form dostawy. Od Poczty Polskiej począwszy, poprzez Inpost i ich paczkomaty (kocham), na wszelkiej maści firmach kurierskich skończywszy. Doświadczyłam różnej jakości świadczonych usług transportu i dostawy. Jakby się ktoś postarał, toby i na ten temat dobrą i poczytną książkę napisał (jak podchwycicie ten pomysł, to się potem podzielcie zyskami ).
Biorąc pod uwagę wymienione powyżej, na paczkomaty nie narzekałam nigdy. Zawsze cud, miód i orzeszki. Z Pocztą sami wiecie, w okresie posuchy jeszcze te przesyłki jakoś terminowo dochodzą, ale w czasie przedświątecznych turbulencji można się zdziwić i dostać swoją oczekiwaną paczkę na kolejne święta, bo się gdzieś w najlepszym wypadku 'zawieruszy'.
Z kurierami za to miało być tak pięknie, bo szybko, bo prosto do łapek wyczekującego, bo i godziny dostawy i dzień nawet można dogadać. Można, pewnie. Tak głosi piękna teoria i regulaminy serwisowe. Mało tego, nawet mnie zdarzało się odczuć to kurierskie wow, kiedy miałam ochotę wychwalać wszelkie spedycje pod niebiosa. Fakt, zdarzało się, ale teraz stwierdzam, że jest coraz gorzej i to nie tylko w okresie przedświątecznym, gdy paczki się mnożą, a ludzi pewnie do roboty brakuje, a jak są, to pewnie jacyś z łapanki nie przyuczeni do tego, co, z czym, komu, i po co.
Gdy wybieram podczas swoich zakupów wysyłkę kurierską, to nie dlatego, że mam akurat taki kaprys i nieopartą chęć zapłacenia kilku(-nastu) złotych więcej, ale dlatego, że potrzebuję danej rzeczy szybko, a nie na za tydzień, albo dwa i w dodatku, nie mam możliwości, tudzież ochoty targać jej skądś do chaty.
Wszystko fajnie, ale tutaj najczęściej zaczynają się schody, bo sytuacje, kiedy mam ochotę zabić co poniektórych kurierów i zakopać w ogródku (nie swoim oczywiście, bo nie posiadam), mnożą się w zastraszającym tempie i każda kolejna jest lepsza od poprzedniej, utwierdzając mnie w tym, że niektórym uszy to naprawdę mogą grać w ping-ponga, bo takie echo w czaszce mają co poniektórzy.
Poniżej siedem mordogennych sytuacji z kurierami i dostawcami maści wszelkiej w roli głównej.
#1 Nie myślą
No chyba, że o skończonej zmianie, zimnym browarze i fajrancie w domowym zaciszu. Z porem maniaka każą, podawać numer telefonu, żeby móc zadzwonić do adresata odpowiednio wcześniej, coby się od drzwi nie odbić, ale korzysta z tego dosłownie garstka. Zwykle sprawa wygląda następująco:
- Halo?
- Halo, dzień dobry, jestem pod adresem X, przesyłkę mam dla Pani.
- Super, ale pod wspomnianym adresem będę po godzinie 16-tej.
- To może podjedzie Pani gdzieś na miasto, to wydam Pani paczkę?
- WTF?!
#2 Wrzucają przesyłki do skrzynek na listy
Tak, do tych pocztowych. Skoro kogoś nie ma w domu, a przesyłka akurat płaska, to se wepchnę w skrzynkę, a co. Odhaczone, odhaczone, podpis odbiorcy podrobiony, podrobiony, można zdać kartę przesyłek na bazie.
#3 Zostawiają przesyłki na wycieraczce
I to nawet nie na wejściu do jakiegoś domku jednorodzinnego, nie. Na wycieraczce w blokowisku, gdzie klatka liczy sobie z 40 mieszkań, a po dzielni krąży cała masa elementu, który z lubością i bardzo sprawnie się zawartością takiej paczuszki zaopiekuje.
Ostatecznie mogą wrzuć do ogródka, albo wcisnąć przez uchylone okno do kuchni - autentyk.
#4 Zostawiają przesyłki, gdzie popadnie bez jakiejkolwiek informacji
To jest dla mnie hit nad hity. Śledzę sobie drogę paczki. Jaram się, jedzie do mnie. Zaraz będzie. Jupijajej i... zonk, bo nagle na karcie pojawia się cudowny status: dostarczono. A moje łapki puste, telefonu wcześniej żadnego. Gdzie jest moja, kurzasz mać, paczka?! I zaczyna się śledztwo, którego nie powstydziłby się sam porucznik Kojak. W centrali standardowo próbują mi wmówić, że przecież odebrałam i co się czepiam, że pewnie jest u sąsiada (nie znam sąsiadów), że może koleżanka odebrała (nie mieszkam ze współlokatorami), że Pani poszuka, to się na pewno znajdzie, bo przecież kurier dostarczył. Ja się tylko pytam, gdzie i komu...
#5 Narzekają na godziny dostawy
Wiadomo, że miło jest rozwieźć wszystkie paczki jedna, po drugiej, jak po sznurku i skończyć robotę o 15-tej, ale taki to już charakter pracy, że się tak rzadko udaje. Niemniej jednak z tego powodu najczęściej obrywa się adresatom, którzy próbują się umówić telefonicznie na dostawę. Umawiają się, podają propozycje godzinowe, ale żadna dostawcy nie w smak, bo: za późno, za wcześnie, wtedy to już nie po drodze, to pani może jednak podjedzie po tę paczkę, etc. Ewentualnie, kurier zgadza się na daną godzinę i przyjeżdża o tej umówionej tyle, że dnia następnego i obrażony, bo znowu nikogo nie zastał.
#6 Nie pojawiają się w ogóle
Wszystko ładnie pięknie, umawiasz się na określony przedział godzinowy, warujesz w chacie, albo teleportujesz się z drugiego końca miasta z roboty, by przed kurierem szanownym czerwony dywan rozłożyć i z gracją oczekiwaną przesyłkę odebrać, a ten pierdoła po prostu nie przyjeżdża, oczywiście o tym nie informując, bo kto by się przejmował drobiazgami.
#7 Nie przywożą przesyłek, bo te są za ciężkie
Poczyniłam zakup. Przesyłkę nadano. Śledzę, dojechała do mojego miasta, weszła na magazyn, wydano ją kurierowi, jedzie do mnie, yes, yes, yes, dziś będzie - takiego wała! W godzinach późno popołudniowych pojawia się status, że przesyłka wjechała ponownie do magazynu (nie było żadnych prób doręczenia). Żeby było zabawniej dnia kolejnego rzeczona przesyłka magazynu w ogóle nie opuszcza, kolejnego tak samo, następnego powtarza się sytuacja z dnia pierwszego - wychodzi wraca. WTF?! Po dzikich próbach dodzwonienia się, milionach przełączeń i pierdu-melodyjek, umilających oczekiwanie, a także korespondencji długości elaboratu, otrzymuję info, że dla pana kuriera przesyłka jest za ciężka i on jej nie zabiera z magazynu. A czy to, przepraszam, moja wina, że pan nie jadł szpinaku i stejków i mu za mało w bicki poszło? Mam sobie tę paczkę sama na plecach z drugiego koca miasta przytachać? Chyba nie po to się kuriera zamawia? Ostatecznie paczkę przywieźli, ale pałowałam się z nimi tydzień.
I bądź tu człowieku oazą spokoju... No nie da się, czasami się po prostu nie da i jedyne na co masz chęć po takim oczekiwaniu i wydeptywaniu ścieżki w swoich nowiutkich, dwuletnich panelach, to właśnie zaciupanie przybyłego czymkolwiek, nawet tą dostarczoną paczką.
A jak tam Wasze doświadczenia z panami kurierami? Były jakieś ciekawe i mordogenne? Komentarze są Wasze, bo jestem przekonana, że nie tylko ja mam takie kulawe szczęście w tej materii.
Zdjęcie pochodzi z pixabay.com, CC0, Alexas_Fotos