Beskid Żywiecki,
Beskidy,
Góry,
KGP,
Korona Gór Polski,
W Górach
KGP - Babia Góra 1725 m n.p.m., Beskid Żywiecki - 14.08.2016
13.9.16Gdy dojechaliśmy do Zawoi Markowej było już dobrze po południu. Cudem udało nam się znaleźć miejsce na parkingu dla naszej błękitnej strzały. Zabraliśmy tylko potrzebne klamoty, zapłaciliśmy za wstęp do parku i ruszyliśmy na górę.
Tutaj duchota i wilgotność była jeszcze większa, więc już po chwili cali się kleiliśmy. I wcale nie do siebie. Dodatkowo, żeby nam umilić marsz, chmury zaczęły na nas sikać drobną mżawką. Nie tak miało być. Zdecydowanie nie tak. Ale nic to, idziemy. W końcu łazić, a nie stać, przyjechaliśmy.
Szlak z Zawoi Markowej w żadnym stopniu nie jest widokowy i prowadzi wśród drzew. Początkowo bitą drogą leśną, a następnie kamienno skalnymi á la stopniami. Jest kilka stromych miejsc, gdzie można się zasapać - szczególnie przy tak dusznej pogodzie - co dość szybko miało miejsce, a ja występowałam w roli małej i sapiącej konkurencji parowozu. Poza tym, ten szlak jest po prostu nudny. Ładny - owszem. Szczególnie skupiska bukowych drzew. Ale bukowe lasy zawsze mi się podobały.
Na Markowe Szczawiny docieramy zgodnie z czasem podanym na szlakowskazach, a tam tłumy nieprzebrane, z niemalejącą kolejką do jadła i napitku. Wzbijamy się więc na wyżyny logistyczne - meldunek, płatność, siku, prysznic w zimnej wodzie (ja mam zawsze pecha, Piotrek miał ciepłą) i zasilenie wspomnianej kolejki jedną z naszych osób, bo brzuchy domagały się donośnie ciepłego żarcia i piwa w nagrodę, żeśmy tu w tej mżawce przebrzydłej wpełzli. Tak, dobrze myślicie, do wieczora aura się nie zmieniła. Nawet mimo moich zaklinających spojrzeń rzucanych w niebo przez okno. Nadal było szaro i dupiasto. Cóż, przymusowy odpoczynek, chill, kawa, ciacho i książka, coby z rańca szybko wyruszyć na górę.
Poranek, faktycznie, przywitał nas cudownie rześkim powietrzem i słońcem przebijającym się przez korny drzew. Miodnie - pomyśleliśmy, następnie wyartykułowaliśmy nasze myśli na głos i jeszcze szybciej byliśmy gotowi do wymarszu. Babia Góro! Nadchodzimy! Wybieramy wejście sławną Percią Akademików, coby sobie klamry i kamloty łapkami pomacać.
Szlak niebieski
Odbicie na szlak żółty przy Skręcie Ratowników
Kto był, ten wie, a kto nie był, temu donosimy, że szlak niebieski ze schroniska w początkowej fazie prowadzi bitą, szeroką drogą leśną. Istny spacerniak. Dopiero po jakichś piętnastu minutach, gdy docieramy do Skrętu Ratowników i skręcamy na szlak żółty, trasa nabiera charakteru. Jest przyjemnie kamieniście, choć bywa ślisko za sprawą pobliskich cieków i potoku. Na widoki musimy jeszcze trochę poczekać, ale już wkrótce możemy się do nich poślinić, gdy wychodzimy ponad las. Wyżej przewalają się chmury, obłoczki pędzą gonione mocnym wiatrem, a w dole odkrywają się przed nami sielskie i słoneczne obrazki. Tego nam było trzeba! Pięknie jest, więc migawka aparatu pracuje na wysokich obrotach.
To, co tygryski lubią najbardziej - sielski widok
Trzeba jednak iść dalej. W końcu nie po to wychodziliśmy ze schronu wcześniej, by dać się dogonić tłumowi, który zapewne już się wygramolił z łóżek. Wychodzimy wyżej. Docieramy do perciowego odcinka, który urozmaicają klamry i łańcuchy. Wciągamy rękawiczki, bo ustrojstwa skryte jeszcze w porannym cieniu nie zdążyły wyschnąć po nocy. Poza tym to średni komfort tak się macać z zimnym i oślizgle mokrym łańcuchem. Jako, że jestem krótkonożna, muszę chwilę pokombinować, jak tu odpowiednio zadrzeć kopyto, żaby mieć dobry punkt oparcia, ale w ostatecznym rozrachunku, Perć Akademików nie nastręczyła nam większych trudności.
Z gracją wściekłego ślimaka gramolimy się wyżej, a wraz ze zdobywana wysokością zaczynają towarzyszyć nam chmury. Całe stada chmur, które przewalają się nam nad głowami, otaczają z każdej strony i uniemożliwiają podziwianie czegokolwiek wokół. Są momenty, kiedy nawet tracę Piotrka z oczu, mimo że jeszcze chwilę wcześniej był tuż przede mną. Ot, takie to chmurne zasłony nam zaserwowała kapryśna Babia. Tak, jakby chciała nas zniechęcić i odwieść o postawienia kopytek na szczycie. O, nie, nie. Nie z nami te numery.
Czy są na sali widoki?
Na górę docieramy o ósmej trzydzieści. Szczyt Babiej Góry tonie w chmurze, wiatr pizga przeszywającym złem, więc bunkrujemy się za usypaną z kamlotów ścianą i zarządzamy popas. Oprócz nas jest parę osób, Kilkoro biegaczy i jedna rodzinka. Prócz tego kilku zwijających się po nocy gości. W normalnych warunkach napisałabym - spokój i cisza, ale ta ostatnia została zamieniona na świst wiatru. Szybko kończymy papu, trzaskamy dokumentującą fotę i ruszamy dalej, bo zaczyna być przenikliwie zimno. Nie czekamy więc na widoki, które być może łaskawie by nam się odsłoniły.
Kierujemy się dalej szlakiem czerwonym i zmierzamy przez Gówniak w stronę Sokolicy. Idzie się przyjemnie. Mało tego, wystarczyło zejść tylko odrobinę niżej, by wróciły słońce i ciepło, a w chmurach zaczęły tworzyć się widokowe okienka, które oczywiście fotograficznie wykorzystaliśmy.
Posiedzę sobie. Nie będę się z tymi chmurami ganiać!
Tymi "pluszakami" chmurzyska zrobiły nam dzień
Widok z Kępy
Widok z Sokolicy
Im bliżej Sokolicy, tym mijanych ludzi jest więcej. Widać, że szlak cieszy się dużą popularnością zarówno wśród samotników, młodszych oraz starszych, jak również rodzin z dziećmi. Z Przełęczy Krowiarki ciągną tłumy, które w dużej mierze kumulują się na Sokolicy właśnie. My decydujemy się na odbicie na szlak zielony, którym schodzimy - już lasem (kamloty były śliskie, o czym boleśnie przekonała się moja dupa) - do Szkolnikowych Rozstajów, a stamtąd szlakiem niebieskim wracamy do schroniska na zasłużony odpoczynek, papu i ogarnięcie planów na dzień następny.